piątek, 29 marca 2013

Komercyjny gimbus!

Nu, dzień dobry.
Akurat tak się składa, że pomysłów na temat dla najnowszego wpisu nie miałam i z założenia powinna być to kolejna paplanina na temat tego, że śnieg jest zimny, woda jest mokra, a przez dzisiejszą pogodę nawet słoneczko na gadu-gadu wydaje się być jakieś takie przyćmione.
No, ale akurat my nie jesteśmy na żadnym innym blogu. Jesteśmy tutaj, a tutaj się z założeń wychodzi.
I wyszło na to, że starając zgrać kilka piosenek na mp4, wpadł mi do głowy pewien pomysł, mianowicie:

"Dlaczego by się nie skupić na muzyce?"

... a tak, moi drodzy. Bo to właśnie najczęściej do muzyki uciekamy, albo muzyką motywujemy. Przykładów z naszego życia, w którym owa muzyka się pojawia jest tak dużo, że zapewne musiałabym pisać więcej niż ustawa przewiduje, więc przejdźmy do konkretów.

Chciałabym wam przedstawić kilka zespołów, oraz wykonawców, których słucham z umiłowaniem. Aczkolwiek nie chcę się skupiać na popularniejszych zespołach (Pistolety i kffiatki, chociażby), bo chciałabym abyście poznali coś nowego, a przecież niektórych wykonawców (Amy Lee!) wszyscy znają. 

No to siup.

Skillet~
Okładka z płyty "Comatose" <3

Zaraz się pewnie posypią hejty, bo przecież Skilleci wcale nie są mało popularni. Ale jako, że zaledwie co czwarta (na oko!) osoba, którą znam ich zna, to przynajmniej poszerzę innym horyzonty. 

Zacznijmy od samej nazwy "Skillet". Oznacza to nic innego, jak po prostu "patelnia". I teraz ktoś mógłby się popukać w czoło i powiedzieć " - O, proszę. Kolejny zespół, który myśli, że jak weźmie sobie nazwę wzięta z kosmosu, to będzie popularny".
No ale tak się składa, że nazwa ta nie jest z dupy Maryni wzięta, albowiem jest ona bardzo symboliczna. Oznacza ona to, że brzmienia zespołu są niezwykle zróżnicowane i mieszają się ze sobą. Tak jak... przyprawy na patelni.

Zespół zmieniał swoich członków częściej, aniżeli wąż zrzuca skórę, ale póki co skład wydaje się być stały. Cóż, ze Skilletami to nigdy nic nie wiadomo. Aczkolwiek, obecnie angażują się w niego cztery osoby. John Cooper, który zajmuje się grą na basie, oraz jest głównym wokalistą, Korey Cooper, która jest dość wszechstronnie uzdolniona! W zespole zajmuje miejsce gitarzystki (gitara rytmiczna), drugiego wokalu, oraz pogrywa sobie na keybordzie. Jej głos możemy usłyszeć chociażby w piosence "Last Night". 
Poza tym w zespole mamy jeszcze perkusistkę - Jen Ledger, która od czasu do czasu zajmuje miejsce w chórkach ( np. W piosence "Hero"), oraz nowy nabytek zespołu - Seth Morrison, który zajmuje się gitarą prowadzącą i dołączył do składu dopiero w 2011 roku.

Głos Johna bardzo zmieniał się na przestrzeni lat. Możemy to zaobserwować porównując "Live Free, or Let Me Die", oraz "Collide".
Wiele osób zapewne się teraz oburzy, bo przecież mamy modę na ateizm (nie żebym chciała tu kogoś obrazić!), a głównym motywem piosenek Patelni jest religia chrześcijańska, co tym samym sprawia, że ich muzykę możemy śmiało określić jako Christian Rock. 

Interpretacje piosenek zespołu są oczywiście przeróżne, bo każdy odbiera ich muzykę w sposób indywidualny. Aczkolwiek na zachętę muszę przyznać, że cechą charakterystyczną dla Skilletów jest to, iż nie wplatają oni na siłę Boga, oraz motywów religijnych w każdą piosenkę. Praktycznie w każdym ich utworze możemy się doszukać drugiego dna ("Hero", "Comatose", "Whispers in the Dark"), chociaż niektóre piosenki są czysto religijne ("Your Namy is Holy"), a w jeszcze innych motyw Boga jest bardzo zagmatwany, zatarty ("Monster", "It's not me, It's you!") i naprawdę możemy go ze świecą szukać. Z tego też powodu myślę, iż każdy w ich muzyce znajdzie coś dla siebie. To co tworzą jest takie... uniwersalne. 

Następnie...

Three Days Grace~

"O mój borze zielony, przecież to jest muzyka dla kindermetali"  - mówią ludzie. 
Ale nieeee. Jako, że jest to mój drugi ulubiony zespół - do krwi ostatniej kropli z żył będę uparcie stawiała na swoim. 

Three Days Grace zaczęli swoją działalność pod nazwą Groundswell. Lekko to oni nie mieli, ponieważ zanim zespół natrafił na odpowiednich ludzi działał, uwaga, 10 lat! No ale tak to jest, jak muzycy wykazują się wielką wytrwałością w swoim fachu i determinacją. Z garażowych amatorów ewoluowali w zespół z prawdziwego zdarzenia, czego pozazdrościć im może naprawdę wiele, wiele osób, chcących się wybić.

Nazwa Three Days Grace oznacza "pilną potrzebę", którą można zrealizować w ciągu trzech dni. Tak przynajmniej określił to Adam w jednym ze swoich wywiadów.

W skład zespołu wchodzi na dzień dzisiejszy Brad Walst, który gra na gitarze basowej, Neil Sanderson - perkusista, który od czasu do czasu zajmuje się też wokalem, Barry Stock - gitarzysta i do niedawna wokalista - Adam Grontier, który w 2013 roku ogłosił, iż rozpoczyna karierę solową. Na jego miejsce w trasie koncertowej wskoczył brat Brada Walsta - Matt Walst, wokalista zespołu My Darkest Days, który opiszę potem~

Oczywiście zaraz pewnie będą wrzuty na Grontiera, bo "PRZECIEŻ BYŁ LEKOMANEM, JEZUS MARIA" aczkolwiek zdecydował się na odwyk. I właśnie podczas jego terapii powstało wiele utworów, takich jak na przykład "Animal I Have Become". Więc wasz argument jest inwalidą, hejterzyyy. 8D
Smutne jest jednak to, iż Adam przyznał, że wszystkie utwory za wyjątkiem "Give Me a Reason" z płyty TOV nie były pisane z sercem. Zostały stworzone przez osoby, zajmujące się zawodowo pisaniem tekstów w nakładzie masowym. Innymi słowy, KOMERCHAAAA. Pewnie dlatego TOV cieszy się najmniejszą popularnością.

Ich muzykę możemy określić jako alternatywny rock. Z pewnością nie jest to metal, jak niektórzy twierdzą, no ale zdania są tak podzielone, że ciężko się odnaleźć.
Teksty piosenek TDG są niezwykle różnorodne. Są takie piosenki, które mają charakter motywujący ("Unbreakable Heart", "Never Too Late", "Life Starts Now"), oraz te, które opowiadają o samotności, często w sposób ironiczny ("Gone Forever", "Pain", "Mistery Loves Company").


NICKELBACK~

" - O mój Bożeee, przecież Nickelbacka słuchają gimbusyy!" - mawiają ludzie. 
No tak, zwykle słychać śmiech na sali, kiedy osoba, słuchająca pozornie popularnych rockowych zespołów wyjeżdża nagle z Nickelbackiem, bo "Przecież Chad się sprzedał", "Teksty jego piosenek przypominają pop", "Dżizys, Lilka, czego ty słuchasz".

Nazwa zespołu nie ma właściwie jakiegoś głębszego sensu. Wzięła się stąd, że basista zespołu - Mike pracował w barze, gdzie często używał słów "Here is your nickel back", czyli "Oto pańska reszta". Jak widać, nazwa się przyjęła. 

Obecnie zespół liczy czterech członków. Jest to dość sławny wokalista (który gra też na gitarze rytmicznej!) - Chad Kroeger, Ryan Peake - grający na gitarze prowadzącej, basista - Mike Kroeger, oraz perkusista -  Daniel Adair.

Ich muzyka zdecydowanie podchodzi pod hard rock, chociaż możemy natknąć się też na utwory przypominające rockowy ballady (przesłuchajcie sobie "Far Away" i spróbujcie podważyć moje słowa!), a także alternatywny metal ("Just To Get High", no ludzie. Przecież to bardzo mocne brzmienie). 

No ale mimo wszystko robotę jaką odwalają chłopcy wciąż uważa się za komerchę, no bo "Jak zespół, który stworzył tak piękną i wzruszającą pieśń jak 'Lullaby' mógł napisać coś tak płytkiego i perwersyjnego jak 'S.E.X'?".
Dobra, fakt faktem. Ich teksty często skaczą z jednego sensu do drugiego, a że seks sam w sobie uważa się za temat tabu, o którym żaden szanujący się zespół nie powinien śpiewać-... Wait, co? Trochę to głupie, ale to już zależy od tego jak kto jest wrażliwy. Niektórych różnorodność w tekstach śpiewanych przez Chada cieszy, innych wręcz oburza. 

Ale mówi się, że "O MÓJ BOŻE, przecież narzeczoną Chada jest Avril! To wszystko jest robione pod publikę, proszę państwa!" - No, tak. Nie mam słów, ale taka opinia krąży. Strzeż się ciąży, Chad krąży.
Ale tak baj de łej, Avril nie jest taka zła jak ją piszą! W końcu nagrała piękny cover do "How you Remind me" - utworu, dzięki któremu Nickelback się wybił.

Różnorodność brzmień i tekstów tego zespołu, o czym już wspominałam jest jedną z największych zalet, ale i wad zespołów. Bo o ile niby każdy znajdzie coś dla siebie, to możemy niektórych zrazić, prawda? Na przykład osoby zafascynowane mocnymi brzmieniami z płyty Dark Horse krzywią się, kiedy słyszą wesołe i skoczne utwory takie jak "Into the Night", albo "When We Stand Together" - a to drugie często leci w radiu, taka ciekawostka. 

I taki dodatek dla fanów, albo osób, które w jakiś sposób do przesłuchania ich dyskografii zachęciłam - oficjalnie potwierdzone jest, że chłopaki wystąpią w Polsce w listopadzie~

Broken Iris~

O! I tutaj pewnie większość z was powie "Pierwsze słyszę", albowiem nie jest to znany zespół. Wręcz przeciwnie! Można się nawet zastanawiać skąd ja ich właściwie wygrzebałam i dlaczego pośród zespołów, które nagrały co najmniej cztery płyty umieszczam zespół z jedną płytą na koncie.

Członków tego zespołu nie wymienię, ponieważ z czystym sercem przyznaję, że po prostu ich nie znam, a nie chcę się wypowiadać na temat składu, jeśli wiem o nim faktycznie niewiele. 

Broken Iris nagrywają raczej ballady, w których łatwo można wykryć nostalgiczne, rozmarzone, za czasem nawet melancholijne brzmienie. Jest to ambient rock, czyli wciąż gatunek muzyczny należący do tych, ekhem, "cięższych".

Ich piosenki nie są monotematyczne, ale też nie można powiedzieć, że są zróżnicowane. Brzmienie wciąż jest podobne i delikatne, ale za to zdecydowane. Są to piosenki, których nie da się łatwo zinterpretować. Tu trzeba przysiąść i po prostu pomyśleć. To jest właśnie ogromny plus do chłopaków, za to, że zmuszają swoją muzyką do refleksji, gdzie każdy będzie miał swój indywidualny scenariusz dla danej piosenki. 

W swoich utworach chłopaki często wypowiadają się o artystach, czy o marzycielach, przynajmniej tak to jest w moim odczuciu ("Colorful mind", "Where Butterflies Never Die"), w niektórych ich piosenkach ujęta jest śmierć ukochanej osoby ("A New Hope", "Broken Inside" [Interpretacja własna - jest to piosenka śpiewana z perspektywy osoby, która już odeszła i na siłę próbuje zatrzymać przy sobie kogoś, kto wciąż jest żywy. Jakkolwiek perfidne by to nie było; to życie mu odbierając. O, widzicie? Naprowadziłam was teraz na dobry trop do dalszego interpretowania 8D], "Beautiful Girl"), czy po prostu są to miłosne ballady ("Forevermore").

Fireflight~

"No nieee, znowu Christian Rock?" - Zapewne padnie pytanie. Otóż, to! Znowu mamy tu zespół, który zajmuje się cięższymi brzmieniami, nawiązującymi do religii chrześcijańskiej.

Fireflight nie są nowi na rynku muzycznym, ponieważ istnieją już od roku 1999 (O Dżizys, urodziłam się wtedy... <3).  Ich zespół posiada pięciu członków, z czego dwójka z nich to kobietki! 

Mówi się, że Firefligt są podróbą Skilletów, a taka opinia krąży tylko ze względu na podobną tematykę utworów. Warto jednak zaznaczyć, że ten pierwszy zespół znacznie częściej wplata do swoich piosenek Boga, oraz wiarę. I właśnie dzięki temu ich piosenki nakłaniają do nawrócenia się, oraz do uwierzenia może nawet nie tylko w Boga, ale i w samego siebie ("Unbreakable").

Dopisek ode mnie: - Wokalistka jest taaaaka śliczna~  <3

My Darkest Days~

Nazwy zespołu chyba wyjaśniać nie muszę, prawda? "Mój najciemniejszy dzień", innymi słowy.
My Darkest Days został odkryty przez Chada Koregera z zespołu Nickelback, ale później do chłopaków z Nickelbacka jeszcze coś nawiążę, ponieważ mają oni więcej wspólnego z MDD, aniżeli tylko sam kontrakt.

Kapela ta składa się z Matta Waltsa - wokalisty, grającego też na gitarze rytmicznej,  Sala Cost'a - gitarzysty prowadzącego, basisty Brendan’a McMillan’a, perkusisty Doug’a Oliver’a i klawiszowca Reid’a Henry’iego. 

Gatunek muzyczny to oczywiście nasz nowoczesny ( Gimbus: " - Komerchaaaa~") rock.
Jeśli chodzi o brzmienie, to nie usłyszymy tu zbyt często wzruszających ballad. Zamiast tego mamy raczej ostre szarpanie strun, ale jeszcze nie jest to metal. 

Co do tekstów, to mamy tu taką samą sytuację jak Nickelback. Zauważyłam, że ludzie zwabieni pięknymi piosenkami z głębszym sensem, aczkolwiek zagranymi dość stanowczo ("Still Worth Fighting For", "Without You") uciekają spłoszeni, kiedy usłyszą dość popularne piosenki tego zespołu, dotyczące głównie seksu ("Move your Body", "Pornstar Dancing"). No cóż, fakt faktem - niektóre ich piosenki nie nadają się dla osób wrażliwych, ponieważ są parodią czegoś niezwykle płytkiego i pustego, gdzie mowa o perwersji, oraz niewierności ("Set it on a Fire", "Casual Sex"), ale osoby spostrzegawcze zauważą, że ich piosenki są dobrą 'terapią' dla duszy po uwolnieniu się z toksycznego związku ("Every Lie", "Love Crime", "Goodbye") - tu widzimy, jak dziewczyna, do której zwraca się wokalista przedstawiana jest jako ktoś perfekcyjny. Mimo to, wokalista czuje, że ta perfekcja jest zła, a 'doskonałość' jest sztuczna. Czuć, że wokalista próbuje się uwolnić od całego tego cyrku, bo przecież nowa nadzieja czeka na niego. *Z serii - Liliana interpretuje*.

Red~

"No nie, znowu Christian Rock? Lilka, robisz się nudna!" ... Cóż, akurat tak się składa, że ten zespół to dopiero ma drugie dna w swoich piosenkach! Ale na tym skupię się później~

Zespół ten nie prowadzi swojej działalności jakoś długo, ale też nie jest świeży. Działają jakoś od 2004 roku, o ile się nie mylę, a jestem za leniwa aby to sprawdzić. Nohsz, cholera.

Red liczy sobie 4 członków. Michael Barmes zajmuje się u nich wokalem. Na gitarze gra Anthony Armstrong, na basie i na fortepianie gra Randy Armstrong, a perkusistą jest Joe Rickard. 

Oprócz Christian Rocka ich muzykę z pewnością możemy zakwalifikować jako post - grunge, czy po prostu  alternatywny rock. Teksty są dość różnorodne, bo niektóre pisane są z perspektywy Boga ("Die For You",  "Not Alone"), z perspektywy człowieka wierzącego ("Mystery of You", "Death of Me", "Forever", "Pieces"), oraz takie, które opowiadają o wewnętrznych demonach, oraz trudach codziennego życia ("Nothing and Everything", "Damage", "Hymn of The Missing"). 
Zespół ten bardzo plusuje tym, że w ich piosenkach nie jest jasno określone, że chodzi o Boga, dlatego możemy ich utwory różnie interpretować. Tekst może opowiadać zarówno o Bogu, jak i o miłości i odwrotnie. 

Michał Bajor~

No tak. Wyobraźcie sobie miny tych wszystkich ludzi, kiedy słuchając mojej mp4 spośród tych wszystkich cięższych i lżejszych brzmień wyłania się klasyka, śpiewana przez pana Bajora. Reakcje bywają niezapomniane. 

Pan Michał jest bardzo uzdolnioną osobą! Już mało tego, że niesamowicie czaruje swoim głębokim głosem - gra także na pianinie i jest aktorem.

Twórczość Michała Bajora jest zróżnicowana, a jego teksty opowiadają o pięknie otaczającego nas świata, ale także o jego wadach ("Stop Klatka"). Wiele jego tekstów opowiada o miłości ("Moja miłość największa", "Nie znajdą nas")

-... co robi blondynka z uchem w bagnie?
- Słucha Bajora! 8D

Generalnie mogłabym się jeszcze bardzo porozpisywać o wykonawcach, oraz zespołach, ale wymieniłam tylko moje ulubione. Chociaż zabrakło tu jeszcze dokładnej rozpiski o panu Januszu Radku, czy o słynnym zespole takim jak The Goo Goo Dolls, ale nie chcę wyjść na pozera i rozpisywać się o wykonawcach i zespołach, których znam zaledwie tylko kilka piosenek. 
Tak więc... słuchawki w dłoń i pogłaśniamy dźwięk!

poniedziałek, 18 lutego 2013

Paplanina o fandomie, part one.

To jest ten moment, w którym przypominam sobie o tym, że ten blog istnieje, a ja niczego nowego nie raczę na nim napisać.
Nie mam sklerozy, ale powiedzmy, że to przez sklerozę, a nie przez lenistwo. 

Z pewnością nie mogę się rozpisać o swoim życiu codziennym, bo przecież nic ciekawszego się nie dzieje, a od drobiazgów mam żurnale na dA. Muszę się zabrać za ich pisanie, tak btw.
Jest po prostu produktywnie, że tak to ujmę.

Ogólnie rzecz biorąc, pomyślałam sobie, że warto by było zapisać tutaj moje złote myśli, których nie mam, oraz wszelkiego rodzaju wywody. A na takie właśnie wywody nabrałam ochoty dzisiaj.
Temat będzie niemalże banalny, bo w końcu jest często poruszany. A, że tłucze mi się po głowie już od jakiegoś czasu, to pora się nad nim zastanowić.
Cóż, zacznijmy od tego, że pewnego dnia Rin spytał:

"Jak to jest z tym fadomem?"

Oczywiście chodziło o fandom M&A, a nie żaden inny. 
I w momencie, kiedy zostało mi zadane to pytanie, zaczęła się zaduma. No właśnie. Jak to jest?
Pozwoliłam sobie podzielić owy fandom na kilka grup. Straszne tego dużo! Cosplayerzy, hejterzy, drama queeny, uzzlangi, orgowie, indywidualiści z Bożej łaski (dzięki, Aśka, za to, że mogłam Ci ukraść określenie, love U <3), otaku, cichociemni, tardzi, rysownicy, pisarze, czy też osoby, które nie zaliczają się do żadnej z podgrup, a przecież w fandomie są.

"... ale czy oni nie powinni zachowywać się jak grupa?"

No właśnie, sęk w tym, że pewnie tak byłoby wygodniej, ale tak nie jest. Dlaczego? Cóż, dobre pytanie. Chociaż sama od dawna należę do tardów (Magi <3), indywidualistów z Bożej łaski (Peace you, hehe), czy też po części do cosplayerów, zauważyłam, że nawet w tym najbliższym środowisku, sporo osób się gryzie. Tak było, jest i będzie. Zważając na to, że większość fandomu stanowią osoby w wieku gimnazjalnym, czy licealnym. A ile osób się ze sobą żre w gimnazjum? Ile w liceum? Między ludźmi były, są i będą zatargi. To chyba żadna nowość, co?

"Dobra, ale obejdzie sie bez dram?"

Cóż, jak to określić... O, już wiem! Jeśli potrafisz zaangażować się w życiu społecznym i żyć z innymi w harmonii (BOŻE, CO TO ZA OKREŚLENIA), to oczywiście, że się obejdzie. Dlaczego? Zadaj kolejne pytanie, to Ci odpowiem!


"Czaję. W takim razie... czym się różni fandom od innych środowisk?"

Szczerze? NICZYM. Zasady moralne wciąż są te same. Nie zapominajmy, że fandom jest po prostu grupą ludzi o tym samym (lub podobnym) hobby. Nie rozumiem fenomenu odgradzania fandomu murem od innych środowisk społecznych. To wciąż jest to samo! Ale można łatwo zauważyć tendencję do mangowców do tego, że sami siebie uważają za innych i się tą fałszywą innością afiszują.
Dlaczego fałszywą?
Ano, bo tak naprawdę każda subkultura (o ile oczywiście mogę zaliczyć do tego mangowców) jest inna, a inność mangowców jest często wyolbrzymiana przez nich samych. Szczerze mówiąc, to i ja zauważyłam to stosunkowo niedawno.
Mam wrażenie, że fandom często zaczyna widzieć różnicę pomiędzy dramą, a kłótnią. Pomiędzy kąśliwymi uwagami, a hejtowaniem. Pomiędzy potrzebą bycia w centrum uwagi, a atencją. Niby to samo, nie? Jednakże czasem mam wrażenie, że to dwie inne rzeczy, właśnie przez takie wyolbrzymianie. 

"Ponoć fandom często spotyka się z nietolerancją..."

Oczywiście, że tak! Sęk w tym, że mogłabym się nad tym zdaniem rozwodzić dopiero wtedy, kiedy brzmiałoby ono: "Ponoć ludzie często spotykają się z nietolerancją", bo tak to jest. Nie wszyscy się akceptują, tak? To było od zawsze. Ludzie mają dwie sprzeczne ze sobą opinię, kompletnie różne poglądy i dlatego często dochodzi do sporów z użyciem ognia, miecza i żarzącego się węgla. Nie jest to problem, który dotyka wyłącznie fandom mangowy. 

"Czyli wychodzi na to, że tak naprawdę mam do czynienia z grupą (głównie) nastolatków, którzy mają takie hobby jak ja?"

Dokładnie tak! Geez... Gdyby wszyscy tak szybko to załapywali, to żyłoby się łatwiej. A to pytanie jest jednocześnie samą w sobie odpowiedzią. 
A tak z mojego punktu widzenia, to dodam, że nie śmiać mi się chce, zarówno wtedy kiedy postrzega się fandom jako lożę hejterów, jak i wtedy kiedy postrzega się go jako wielką, kochającą się rodzinę. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność, bo krucho z nami będzie.

"Mam się czego bać?"

Przyznam szczerze, że... nie. No, a przynajmniej dopóki się nie wrobisz w jakąś głupotę, typu, lansowanie się na krzywdy i te sprawy. Wszystkie rady dotyczące miłego funkcjonowania w fandomie są identyczne jak te, które mówią o funkcjonowaniu w jakimkolwiek społeczeństwie, czyli ogólnie - między ludźmi. Jak widzisz, ja od jakiegoś czasu stoję trochę z boku, głównie przez brak czasu i ochoty, ale dawniej było tak, że w życiu konwentowym, czy innym powiązanym z fanomem się angażowałam i jestem żywa, jak widzisz. 
Albo goła i wesoła. Nevvermind.



To by było na tyle.
Jestem świadoma tego, że może mi się dostać za ten wpis, bo Rin zadawał głupie pytania i nawet nie ujęłam połowy tego co chciałam, bo brat. Tak, zwalę wszystko na niego. Love ya, bro <3

Uciekam  robić projekt na  malarstwo. 

niedziela, 13 stycznia 2013

Ubikacja w Pokecenter.

Przyszła Liliana.
Wcale nie nowa na blogspocie.
Wcale nie zamierza wnosić tutaj nic ciekawego, czy ujmującego, bo to nie to. Nie tutaj, nie ze mną.
Lilka, ale właściwie to po co założyłaś bloga?
... bo brakło mi stron w zeszycie do zapisywania myśli
Mhm, jest tak. Ale raczej nikomu nie będzie to przeszkadzało, więc się tutaj zadomowię.

Kroki do przodu wcale nic nie dały, mam tylko wrażenie, że raz coś tam idzie dobrze, a raz się cofam.
Trzeba było zrobić skok.
I skoczyłam.
I jak to się skończyło?
Skończyło się biletem na spokojną, w miarę stabilną przyszłość. Szkoło, drogie uczucia, oraz szanowne ambicje, kocham was. Jestem z wami <3
... ostatecznie mogę stwierdzić, że wygrałam życie. Czyli innymi słowy - jest po prostu dobrze. I wszędzie widzę szafir. Ładny kolor. <3
Mimo to, wciąż nie ruszyłam tyłka z łóżka, bo zdrowie postanowiło znów spłatać mi figle.

I tym oto sposobem znalazłam się tu, gdzie jestem.
Lilka, gdzie ty właściwie jesteś?
No, obecnie to w blogspocie. I nie żebym była jakaś wulgarna, czy niegrzeczna, ale muszę przyznać, że jestem też w czarnej dupie.
Murzyńskiej?
Oh, God. Moja podświadomość wygłasza mi tu jakieś rasistowskie poglądy. To wcale nie idzie w dobrym kierunku.


Dobra! Czas znów zachwycać się klatą Sherlocka.
Matematyka poczeka...


Goldziu, jesteś taki piękny. ;-;